Forum eHusów Strona Główna


Powojenne lata w Husowie
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum eHusów Strona Główna -> Historia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 17:36, 26 Kwi 2009    Temat postu:

Nie mogę pominąć w tych wspomnieniach dwóch bliższych moich sasiadów, osób wówczas już bardzo sędziwych. Jednym z nich był Józef Homenda. Mieszkał blisko domu moich rodziców, za rzeczką w kierunku "na dół". Jego chałupa przypominała chałupę Jana Raka, podobnie zresztą jak chałupa moich rodziców w której ja się wychowałem. Dziś na ich miejscu stoją domy murowane. Sędziwy Józef Homenda pasał swoje krówki na dużym ogrodzie wokół swojej chałupy, stąd zyskał przydomek "Homenda ogrodni" (od dużego ogrodu). Na jego ogrodzie rosły dwie duże grusze. Wybierałem się czasem po te leżące na trawie owoce sąsiada. Przychodził czasami do nas, ponieważ mój ojciec "świadczył usługi fryzjerskie" Przychodziło do ojca wielu sąsiadów. Zapraszał go również ks. Bąk na plebanię w tym właśnie celu. Były to usługi raczej grzecznościowe niż zarobkowe. Sąsiad Homenda jak pamiętam, przynosił w zamian kawałek słodkiej bułki, ktoś inny paczkę papierosów o dziwnej nazwie"SPORT" a czasem pojawiała się w dowód wdzięczności butelka wódki. Sąsiada Homendę obserwowałem z dużą uwagą. Był człowiekiem jakby z minionej epoki, czyli z czasów pańszczyźnianych. Ubierał się właśnie w tym stylu. Długa zgrzebna koszula na wierzchu spodni przepasana szerokim pasem, wysokie buty do kolan, kapelusz i ciemny płaszcz. Również jego małżonka przypominała swoim wyglądem kobiety z filmu "Noce i dnie" W mojej pamięci utrwaliła mi się jej postać kiedy szła w Wielką Sobotę święcić pokarmy. W tamtym czasie koszyczek do święcenia pokarmów niczym nie przypominał dzisiejszego. Był to koszyk z którym się chodziło na jarmark po zakupy. Była w nim szynka z prosiaczka, bochenek chleba, salaterka masła, kiełbasa, pisanki i baranek z słodkiego ciasta pieczony w specjalnej formie. Taki zestaw starczał zwykle na całe wielkanocne śniadanie. Dodam tu jeszcze słów parę o innym moim starszym przyjacielu. Na imię miał Mikołaj. Spotykałem go zwykle gdy szedłem w odwiedziny do Stanisława Magonia, bibliotekarza idąc ścieżką wzdłuż jego ogrodu na któtym pasał swoje krówki. Był człowiekiem już starszym, ale bardzo rozmownym. Chętnie nawiązywał kontakt. Czy umiał czytać? Trudno mi powiedzieć, być może tak, gdyż znał przepowiednie "Królowej Michaldy" (Królowej Saby) Swymi opowiadaniami budził moją ciekawość, chętnie go słuchałem. Opowiadał że przyjdą takie czasy że trudno będzie rozpoznać kobiety od mężczyzny. Dziś wiem że na przełomie tego czasu w pewnym sensie to się sprawdziło. Wówczas panie nie chodziły w spodniach, uczesane na męsko. Że wyginą niektóre gatunki drzew i roślin. Ten proces już trwa. Że" dno morskie nie ujdzie od ludzkiego oka" Dzisiaj mało jest już głębin nie zbadanych przez człowieka. Przepowiednie Królowej Saby mają charakter uniwersalny. Dziś patrzę na nie inaczej jak wówczas, ale wtedy bywało że tak mnie zaciekawiły że rezygnowałem z odwiedzin u p. Stanisława, odkładając je na inny moment.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:56, 01 Maj 2009    Temat postu:

PRACA......

Po skończonej podstawówce i nie udanym starcie do szkół, marzyłem aby znaleźć jakąś pracę. Nie było to łatwe. W grę wchodziła raczej praca dorywcza, pomocnicza, wszak nie posiadałem żadnego zawodu ani doświadczenia. To co posiadałem to chęć do pracy. W latach pięćdziesiątych też panowały pewne mody w ubieraniu się czy w posiadaniu czegoś. Moi rodzice nie byli ludzmi zamożnymi i nie mogłem liczyć na ich pomoc. Nie ubiegałem się zresztą nią. Czwórka rodzeństwa, 1,6 ha. ziemi w sześciu nie wielkich kawałkach. Nie była to sytuacja wyjątkowa. Tak żyło wówczas 80% husowskich rolników. Biednie ale za to szczęśliwie. Cieszyliśmy się każdym nie wielkim nawet sukcesem. Chciałem zapracować na swoje potrzeby własnymi rękoma. Bywało że na krótki okres znajdywałem jakąś pracę, np. przy zrywaniu jabłek w ogrodzie ks. Bąka. Dla młodego chłopca było to interesujące zajęcie, mimo że nie bezpieczne. Dziś, kiedy przechodzę obok ogrodu przy plebanii, spogladam na te jabłonie i grusze i wspominam tamte czasy. W latach 1954-56 budowano w Łańcucie Fabrykę Śrub. Każdego ranka przyjeżdżał na Górnicę cięzarowy samochód z zamocowanymi na skrzyni ławkami, i zabierał pracowników z Husowa do pracy przy budowie fabryki.Marzyłem o takiej pracy. Nasz nie daleki sąsiad, Józef Podolec, pracował właśnie tam. Poszedłem do niego dowiedzieć się, czy jest szansa na przyjęcie do pracy. Doradził mi abym następnego dnia pojechał tym właśnie robotniczym samochodem i starał się o przyjęcie do pracy. Tak zrobiłem. Pojechałem z grupą robotników i udałem się do działu kadr budującej się fabryki. Pani kadrowa powiedziała mi że są przyjęcia i może mnie przyjąć do pracy. Ucieszyłem się. Problem był tylko w tym że ja miałem wówczas 16 lat, i nie posiadałem dowodu osobistego. Pani kadrowa która wiekowo mogła być moją matką spostrzegła moje zakłopotanie, i doradziła mi żebym wyrobił sobie tymczasowy dowód tożsamości a wtedy zostanę przyjęty do pracy. Nie było to dla mnie proste. Potrzebny był wyciąg z aktu urodzenia, odpowiednie zdjęcia, i jakieś "stemple" o których ja nigdy nie słyszałem. (Tak nazywano wówczas znaczki skarbowe) Dwa dni jeździłem do Łańcuta aby te sprawy załatwić. Po wielu trudach otrzymałem wymagany dokument. Teraz już sprawy poszły łatwo. W dziale kadr otrzymałem skierowanie do pracy a w magazynie odzież roboczą. Przydzielono mnie do grupy młodzieżowej o podobnych umiejętnościach co ja, czyli żadnych. Była to grupa do zadań specjalnych, czyli mówiąc prościej..."wynieś przynieś pozamiataj" Nie było to dla mnie istotne, wszak miałem wymarzoną pracę. Problemem było samo dojście od mojego domu na Górnicę gdzie czekał na nas samochód odjeżdżający o 6,30 do Łańcuta. Był to okres późnej jesieni, a husowski gościniec był wtedy jedną wielką kałużą błota. Strome pobocza i nieprzeniknione ciemności (o 5,40 wychodziłem z domu) nie ułatwiały pokonania 2,5 km. drogi w zupełnych ciemnościach. W tym czasie nie było jeszcze w Husowie elektryczności. Dopiero myślano o elektryfikacji Husowa. Nie było jednak wyboru, trzeba było pracować. Pamiętam pierwszą swoją wypłatę za trzy tygodnie pracy. 380 zł. (Wartość tej kwoty porównywalna do dzisiejszej) Nie było to wiele, ale cieszyłem się bo były to moje pierwsze zarobione pieniądze w państwowej firmie.


Post został pochwalony 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 16:29, 03 Maj 2009    Temat postu:

Przy budowie Fabryki Śrub pracowałem około trzech miesięcy. Dla mnie trochę za krótko, ale gdy ja przyjmowałem się do pracy, tam w niektórych halach trwała już produkcja, a więc zakres robót już się kurczył, zwalniano niektóre grupy pracowników. Do ukończenia pozostała hala trawialni, wykonanie dróg dojazdowych do poszczególnych hal, i uporządkowanie terenu. Rozglądałem się za innym zajęciem i udało się. Latem tego roku przeprowadzano w Husowie klasyfikację gruntów. Potrzeba było trzech młodych chłopców do tej pracy. Pan klasyfikator z Wydziału Rolnego w Łańcucie inż. gleboznawca,Jan Sęk potrzebował w interesujacych go miejscach zrobić odkrywkę gruntu, aby sprawdzić jakie ma uwarstwienie, podłoże,jaki rodzaj ziemi występuje w tym miejscu. Wystarczyło wykopać nie wielki dołek aby odkryć poszczególne warstwy ziemi.Drugie zadanie polegało na aktualizacji map, gdyż niektóre pola zostały na przestrzeni lat podzielone na mniejsze kawałki. Trzeba było je pomierzyć i nanieść na mapę. Tym zajmowała się husowianka, niż. geodeta Helena Roman, mieszkajaca wówczas "na dole" za sklepem na kamionce.( Pozdrawiam przy okazji, jeśli sobie mnie przypomina) Tak więc z moim dobrym kolegą szkolnym, Józefem Kotem, mierzyliśmy taśmą poszczególne odcinki gruntów, aby zaktualizować mapy. Dziś Józef mieszka w Mikołowie na Śląsku,a jego młodszy braciszek, Tadziu Kot, mieszka w Husowie, "na Górze, nie daleko naszej koleżanki z Forum, Mai. (Pozdrawiam Maję i Tadzia) Ta ciekawa dwu miesięczna praca pozwoliła mi poznać kazdy zakątek Husowa i mile ją wspominam. Również mile wspominam cały trzyosobowy zespół prowadzacy klasyfikację. Byli sympatycznymi ludźmi. Ich biuro mieściło się w domu "u Rejzy"Wówczas ta nazwa jeszcze funkcjonowała. Dziś zapewne dla wielu będzie to zagadką. Dodam jeszcze że w tym domu mieszkała moja szkolna koleżanka, starsza o rok ode mnie. Nazywała się Krysia Kot. Była ładną i sympatyczną panienką. Użyłem tu słowa"była" Nie jest to bynajmniej pomyłka. Krysia zginęła tragicznie w wypadku drogowym w Rzeszowie potrącona przez samochód jak na ironię losu, na kilka dni przed swoim ślubem. Miała wkrótce wyjść za mąż. Gdy jestem w Husowie, usiłuję odnaleźć jej grób, jednak bezskutecznie, być może pochowana jest w Rzeszowie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:47, 08 Maj 2009    Temat postu:

I jeszcze jeden epizod mojej pracy w Husowie, już ostatni. W kilku kolejnych odcinkach opowiem nieco o tamtym Husowie, niektórych ważniejszych wydarzeniach tamtego okresu który dziś jest już historią ukrytą w ludzkiej pamięci. Kolejne moje zajęcie było podobne nieco do poprzedniego. Któregoś ranka przyszedł do mnie mój kolega mieszkający "na Zdroju" Zbyszek Mokrzycki i zapytał czy nie zechciałbym się zaangażować przy reambulacji terenów leśnych Husowa. Ta nazwa nie wiele mi mówiła. ale Zbyszek wytłumaczył mi że chodzi o aktualizację map obszarów leśnych, naniesienie na mapę aktualnego drzewostanu, leśnych dróg, szlaków , linij przecinających leśne tereny. Chętnie się zgodziłem. Jak dla młodego chłopaka to zajęcie było niemal wymarzone. Chodziliśmy z tyczką lub łatą mierniczą ,pomalowaną przemiennie na kolor biało czerwony dla lepszej widoczności, a pani inżynier przy pomocy aparatu nanosiła te punkty na mapę z jednoczesnym pomiarem odległości. Poznałem dzięki temu otaczające Husów lasy i wszystkie jego bogactwa, szkółki leśne, urwiska, potoki, leśniczówki, mokradła. Ciągły ruch na świeżym powietrzu sprawiał że apetyt mieliśmy doskonały więc czas od czasu robiliśmy wypady po owoce do sadów, gdy były w pobliżu lasu. W lesie były wprawdzie jagody ale zbieranie ich było zbyt mozolne i brakowało na to czasu. Angażowałem się też chętnie do innych prac, np. gdy sasiedzi budowali domy czy budynki gospodarcze. Bywało że gdy panowie murarze robili sobie przerwę w pracy na śniadanie czy obiad, ja korzystając z ich narzędzi próbowałem murować. Moje zainteresowania dostrzegł Walerian Hawro który z swoją brygadą budował wiele husowskich domów w tamtym okresie. Pouczał mnie jak należy to robić aby mojego "dzieła" nie potrzeba było rozbierać. Cieszyłem się z tych moich pierwszych prób w zawodzie budowlanym któremu pozostałem wierny zdobywając w latach późniejszych odpowiednią wiedzę w szkołach, którą po latach przekazywałem młodszemu pokoleniu w szkole zawodowej już jako nauczyciel. Swój wymarzony zawód realizowałem również w innej formie. Byłem również majstrem budowy a następnie kierownikiem budowy. W czasach "Gierkowskich" budowałem osiedla mieszkaniowe dla pracowników Państwowych Gospodarstw Rolnych, wielkie fermy tuczu trzody chlewnej czy bydła rzeźnego. Było to przecież w okresie gdy byliśmy, jak wówczas mówiono "potęgą gospodarczą" w bloku państw Układu Warszawskiego. Niestety, później okazało się że rzeczywistość nie była tak piękna jak przedstawiały statystyki. Wybiegłem do czasów już poza husowskich, poza lata sześćdziesiąte, gdy już nie mieszkałem w Husowie. Wracam więc do Husowa i w następnych odcinkach opiszę niektóre wydarzenia które miały miejsce w Husowie w latach 40-tych i 50-tych.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jeżyk dnia Sob 6:22, 09 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:55, 12 Maj 2009    Temat postu:

WAŻNIEJSZE WYDARZENIA TAMTYCH LAT

Jednym z ważnych wydarzeń Husowa początków lat pięćdziesiątych była elektryfikacja wsi. Nasza wioska wchodziła jakby w nową erę. Kończył się okres kaganka i lampy naftowej. Dziś trudno sobie wyobrazić życie bez telewizji, pralki, lodówki, żelazka, czajnika elektrycznego, zmywarki, komputera i dziesiątków innych urządzeń codziennego użytku. Również tej zwykłej żarówki której użyteczności prawie nie dostrzegamy, mimo że jest tak ważna. Pozwolę sobie na opisanie pewnego zdarzenia z tamtego okresu gdy byłem jeszcze młodym chłopcem. Byliśmy zaproszeni na przyjęcie ślubne. Ojciec mojej szkolnej koleżanki, Wandzi Podolec, o której już wspominałem przy innych okazjach, po śmierci swojej pierwszej żony, brał ślub z inną kobietą. Rodzice z starszym rodzeństwem poszli więc na wesele. Ja, jako najmłodszy zostałem w domu. Było to latem. Dopóki na dworze było widno, bawiłem się w ogrodzie do późnego wieczoru. Jednak gdy zrobił się już zmrok, doszedłem do wniosku że czas iść do domu. Bałem się jednak wejść do środka bo w domu było ciemno, a w dodatku nie wiedziałem gdzie rodzice położyli zapałki, aby zaświecić lampę naftową. Co było robić, siedziałem więc pod domem w nocnym chłodzie i czekałem do późna w nocy na powrót rodziców z wesela. Gdyby była elektryczność, pewno łatwiej by mi było wejść do domu i zapalić światło. Lęk ciemności był jednak silniejszy jak nocny chłód, więc wolałem czekać na zewnątrz domu. Ale wróćmy do samego przedsięwzięcia. Nie mogę tu pominąć dużego zaangażowania husowian i ich udziału w realizacji tej inicjatywy. Niemal wszystkie, nazwijmy to, "nie fachowe" prace wykonywali sami husowianie. Rozwozili na wskazane miejsca słupy elektryczne, kopali pod nie wykopy,a brygady fachowców ustawiały je i zakładali linie elektryczne. Do husowian należało również zakwaterowanie i wyżywienie brygad pracowników, oczywiście nie odpłatnie, grzecznościowo. Byli to w większości młodzi sympatyczni ludzie. Rodzin które zapewniały gościnę pracownikom firmy wykonującej elektryfikację Husowa było wiele. Również przypominam sobie wiejskie zabawy z tamtego okresu. Husowskie panienki były rozchwytywane do tańca, wszak chłopców było wielu. Niektórzy z nich mieszkali okresowo u mojej nauczycielki, pani Kasi Bar, inni u naszych dobrych znajomych Franciszki i Stanisława Kontek. Wreszcie nadszedł oczekiwany czas kiedy włączano do sieci poszczególne odcinki linij elektrycznych. Było to przed świętami Bożego Narodzenia w roku 1954. Na dwa dni przed wigilią w naszym domu zabłysło światło elektryczne. Bardzo się tym cieszyliśmy, gdyż dawało nie porównanie więcej światła jak lampa naftowa. Jednak to szczęście nie trwało długo. Wnet przepalił sie bezpiecznik umieszczony wysoko na słupie i wigilię spędzaliśmy przy lampie naftowej. Gdy szedłem na pasterkę, obserwowałem domy gdzie w oknach widać było jasne światło żarówek. Wspomnę tu jeszcze o pierwszych urządzeniach elektrycznych. Były to urządzenia bardzo proste, powiedziałbym, prymitywne. Żelazko elektryczne bez termostatu którym łatwo można było przypalić prasowane spodnie, kuchenki, z odkrytą szamotową płytą gdzie łatwo było dotknąć rozgrzanej grzałki i niektóre inne proste i niebezpieczne sprzęty.Był to jednak początek drogi do dzisiejszego skomplikowanego sprzętu nowej generacji który dziś towarzyszy nam w życiu codziennym.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jeżyk dnia Czw 9:04, 14 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 9:25, 23 Maj 2009    Temat postu:

Ważnym wydarzeniem dla Husowa, a zwłaszcza husowskiej parafii był moment gdy ks. proboszcz Julian Bąk poinformował z kościelnej ambony iż poczynił starania zakupu dla naszego kościoła dzwonów.Było to w roku 1948, czyli w trzy lata po zakończeniu wojny. Wprawdzie obok starego kościoła stała drewniana dzwonnica, ale bez dzwonów. Niemiecki okupant zarekwirował poprzednie kościelne dzwony, które jako kruszec potrzebne mu były do produkcji pocisków którymi niemiecka armia strzelała do nas Polaków. W czasie okupacji rekwirowanie dzwonów było zjawiskiem powszechnym. Niektóre parafie zdołały ukryć dzwony przed okupantem. Stara husowska dzwonnica nie była niestety w dobrym stanie technicznym. Czas zrobił swoje. Trzeba było wybudować w jej miejsce nową, solidną, o stalowej konstrukcji. Tego zadania podjął sie człowiek "złota rączka" Wacław Wrona, syn Wojciecha, o którym wspominałem w poprzednich odcinkach wspominając swoje "Pastusze lata." Istotnie, Wacław był człowiekiem technicznie uzdolnionym. Ks. Bąk znał jego umiejętności zlecając mu różne prace związane z kościołem. W tamtych latach Wacław był cenionym husowskim fachowcem-ślusarzem. Połowę swojego drewnianego domu przeznaczył na warsztat. Jako młody chłopiec często zachodziłem do niego i obserwowałem jego ciekawą pracę. W niedługim czasie stanęła nowa dzwonnica. Było to ważne dla husowian przeżycie usłyszeć znowu dźwięk dzwonów po okresie wojennej zawieruchy. Ówczesny husowski kościelny Szczepan Bembenik, nasz nie daleki sąsiad, na pół godziny przed każdą Mszą św. przypominał nimi że czas wychodzić z domu, tym którzy chcą w niej uczestniczyć. Był również zwyczaj bicia w dzwony, gdy kondukt pogrzebowy z ciałem zmarłego zbliżał się do husowskiego kościoła.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:54, 24 Maj 2009    Temat postu:

W roku 1949 ks. proboszcz wspólnie z radą parafialną podjął decyzję o wykonaniu w kościele nowej posadzki z kolorowej terakoty.Gdy przesyłka z zamówioną terakotą znalazła się na dworcu kolejowym w Łańcucie, kś proboszcz poprosił husowian mających zaprzęg konny, o przywiezienie zapakowanej w skrzynki terakoty do Husowa. Zgłosiło się 18-tu chętnych,którzy na furmankach przywieźli ten deficytowy wówczas towar do Husowa. Ułożenia posadzki podjął sie Wacław Wrona. Dla husowian nowa posadzka miała znaczenie nie tylko estetyczne. ale też zapewniała pewną wygodę. Klęczenie przez chwilę na szorstkiej powierzchni nie było łatwe. Często tego doświadczałem kiedy idąc do szkoły obok kościoła, wchodziłem do niego ma krótką modlitwę. Również moja nauczycielka, pani Kasia Bar miała ten zwyczaj. Bywało ze jednoczesnie wychodziliśmy z kościoła i szliśmy razem do szkoły. W trzy lata po skończeniu tej inwestycji podjęto decyzję o remoncie kościoła. Było to duże przedsięwzięcie a jednocześnie bardzo skomplikowane. Konstrukcja kościoła nie jest łatwym obiektem do takiego zadania. Wykonał go również nie zastąpiony Wacław Wrona. Często wracając ze szkoły zatrzymywałem się przy kościele i obserwowałem trwające tam prace na dużych wysokościach. Pracował tam również mój ojciec. Dostrzegałem go niekiedy wysoko na rusztowaniach. Remont zakończono jesienią 1952 roku. Ta data umieszczona na zewnętrznej ścianie kościoła przetrwała do jego rozbiórki w roku 2007.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:56, 26 Maj 2009    Temat postu:

Ważnym wydarzeniem połowy lat pięćdziesiątych była budowa nowego Domu Ludowego. Poprzedni, drewniany budynek był raczej zabytkiem dawnych czasow. Zbudowany był z materiału po rozebranym starym drewnianym kościółku, upamiętnionym jedynie na rycinach. Nowy, murowany budynek był bardziej funkcjonalny. Mieściła się w nim poczta . Gromadzka Biblioteka Publiczna, a duża sala na parterze służyła jako sala kina, gdzie dwa razy w tygodniu wyświetlano filmy. w większości produkcji byłego Związku Radzieckiego. Nasz "Wielki Sąsiad" nazywany najczęściej "Wielkim Bratnim Narodem" nie szczędził nam swojej filmowej produkcji. Były to zwykle filmy banalne, przekazujace bardzo proste treści, również polityczne, wszak skierowane były do tak zwanego "Proletariatu". Mówiąc prościej do klasy robotniczej i chłopskiej miast i wsi. Niektóre tytuły tych filmów pamiętam do dziś mimo upływu lat, takie jak "Świat się śmieje", "Cztery serca" i inne. Sala nowego Domu Ludowego służyła też do wiejskich zebrań, przedstawień, i wiejskich zabaw, potańcówek które w tamtych latach odbywały się często. Pewien problem stanowiła ułożona pochyło podłoga, ale zapał do tańca był tak duży że nie stanowiło to większej przeszkody. Inną dużą inwestycją Husowa tamtych czasow była budowa mleczarni. W latach wcześniejszych mleko odstawiano do mleczarni w Handzlówce. W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych nie wielki punkt mleczarski urządzono w domu Jana Wrony, jednak nie było tam odpowiednich warunków. Przy tej okazji nie mogę tu pominąć zasług ks. proboszcza Juliana Bąka. To jego staraniem powstała w Husowie mleczarnia. Ks. Bąk był nie tylko kapłanem, lecz również działaczem społecznym i husowskim patriotą. Sprawy Husowa i jego mieszkańców nie były mu obojętne. Za jego staraniem wybudowano również asfaltową drogę z Husowa do Łańcuta. Wcześniej droga ta przypominała drogę polną, nie była utwardzona. Wiosną czy jesienią była jedną rozjeżdżoną kałużą błota. Nieco lepiej było latem lub w zimie gdy kałuże zamarzły. W pewnym okresie czasu ks. Bąk był członkiem Wojewódzkiej Rady Narodowej w Rzeszowie. W tamtych komunistycznych czasach było to wydarzenie niezwykłe aby kapłan zajmował tak wysokie stanowisko społeczne. Był to przecież okres niemal otwartego zwalczania kościoła. Jednak chytry zamysł ówczesnych władz był tak pomyślany aby stworzyć wrażenie pełnej swobody kościoła w Polsce i demokratycznego porządku. Był to dla władzy mocny argument że kościół katolicki cieszy się pełną swobodą. Były to jednak tylko pozory. W rzeczywistości kościół był prześladowany. Pracownik na podrzędnym nawet stanowisku , nie powinien chodzić do kościoła, brać ślubu kościelnego, czy też ochrzcić dziecko w kościele. Te zasady były ściśle przestrzegane w wojsku, Milicji Obywatelskiej, i wśród urzędników państwowych,

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jeżyk dnia Śro 10:25, 27 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 22:05, 28 Maj 2009    Temat postu:

Moja opowieść z tamtych, tak odległych już czasów zbliża się do końca. Nie mógł bym jednak pominąć w niej kwestii najważniejszej, czyli samych mieszkańców tamtego Husowa. Jacy byli, jak ich postrzegałem. Otóż w mojej pamięci pozostało odczucie iż byli to ludzie bardzo pracowici, na swój sposób zaradni, wzajemnie życzliwi. Mam dla nich ogromny szacunek za ich wielki trud włożony w prowadzenie w tak trudnych warunkach swoich gospodarstw, uprawianych niemal ręcznie. Obserwowałem ich często przy różnych okazjach. Ze współczuciem patrzyłem na ich spracowane ręce i spalone słońcem twarze Każdy skrawek husowskiej ziemi był wykorzystany. Nie było rzadkością zbieranie na skoszonym polu żyta czy pszenicy, kłosów zboża które przypadkiem upadły na ziemię. Na wąskich pasmach miedzy dzielących pola, żęto sierpem trawę dla bydła aby się nie zmarnowała. Jesienią gospodynie zajmowały się suszeniem owoców na zimę. Suszono je w piecach w których wypiekano chleb. Jabłka, gruszki, śliwki, doskonale nadawały się do tego.Taki piec znajdował się w każdej chałupie. Te suszone owoce były ważnym składnikiem wyżywienia, zwłaszcza zimą. Husow to kraina czereśni, zwłaszcza tych "dzikich" z małymi owocami. Te również były zrywane, głównie przez młodzież i także suszone. W dużych dębowych beczkach, kiszono kapustę w każdym niemal domu. Podobnie ogórki a również zielone pomidory które w husowskim klimacie rzadko zdołały dojrzeć. Sadzono dużo fasoli, grochu, bobu, które powiązane w wiązki czekały pod strzechą zimowych wieczorów aby ich wyłuskiwaniem zajęła się cała rodzina. Zbierano grzyby, leśne borówki, zbierano i suszono też różna lecznicze zioła. Było to ulubionym zajęciem mojej matki. Skąd znała ich działanie ? trudno mi powiedzieć. Sadzę że raczej z tradycji niż z fachowej książki. Bywało że po te ziołowe specyfiki przychodziła do nas moja nauczycielka p. Hepnar, osoba bardzo wymagająca i wśród młodszych klas budząca lęk. Dziś postrzegam ją jako bardzo ofiarnego nauczyciela, takiego z powołania. W długie zimowe wieczory gospodynie zajmowały się skubaniem pierza na poduszki i podgłówki, robiono na drutach sweterki z owczej wełny. Najpierw jednak trzeba było z tej wełny uprząść nici. Było to zajęcie dość mozolne, jednak nie zniechęcano się tym. Na kupno sweterka w sklepie nie było pieniędzy a więc radzono sobie w inny sposób. Jednym z niemal stałych zajęć było mielenie zboża w żarnach na mąkę. Było to zajęcie dość uciążliwe i monotonne. nie chętnie go wykonywałem. Ten rekwizyt minionej epoki zachował się do dnia dzisiejszego w domu mojej siostry w Husowie. Gdy ją odwiedzam w czasie urlopu, przypomina mi on tamte trudne czasy. Husów tamtych lat był wioską ekologicznie czystą. W rzece Husówce pływało wiele małych rybek (do 10 cm dl.) nie znałem ich gatunku. Do wędkowania wprawdzie się nie nadawały, były zbyt małe, ale sympatycznie było popatrzeć gdy spokojnie pływały sobie w zagłębieniach rzeczki. O czystości wody świadczyły też licznie zamieszkujące ją raki. Było ich wiele. Mój bliski sąsiad a jednocześnie dobry kolega najstarszego brata, Emil Lichota często ich łowił, dla zamieszkujących u nich czasowo, uciekinierów z bombardowanej przez Niemców Warszawy, którzy znaleźli schronienie u nich. W miarę postępu, urbanizacji Husowa pogarszała się czystość wody w rzeczce. Pierwszym tego sprawcą była wspomniana w poprzednim odcinku mleczarnia. która swoje ścieki spuszczała wprost do rzeczki. Po pewnym czasie wybudowano oczyszczalnie ścieków, jednak nie spełniała ona dobrze swojej roli. Woda w rzeczce nigdy nie powróciła już do swojej czystości a rybki i raki wyginęły bezpowrotnie. W długie zimowe wieczory ożywało życie towarzyskie. Młodzież zbierała się na grę w karty. Była to ulubiona zabawa. Grano przy lampie naftowej w "tysiąca" w "durnia" w "gapę" w "szewca" i w inne karciane zabawy. Starsi husowianie odwiedzali swoich sąsiadów w celach towarzyskich. Omawiano przy tej okazji różna gospodarcze sprawy. Zima było dla rolników okresem wytchnienia. Nie było ważnych prac polowych Zwykle ten czas wykorzystywano na gromadzenie opału, młóckę zebranych w stodole snopów zboża, oczywiście ręcznie, cepami, odgarnianie śniegu naprawy sprzętu, uprzęży konnej. Codzienne życie nie było jednak łatwe, bez wszystkich tych doskonałych urządzeń które dziś ułatwiają nam życie.

Ps. Kolejny, ostatni już odcinek poświęcę sprawom, refleksjom bardziej osobistym


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jeżyk dnia Sob 18:58, 30 Maj 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeżyk
VIP
VIP



Dołączył: 28 Lis 2007
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Sercem w Husowie. http://poezja120.pl.tl/
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:17, 30 Maj 2009    Temat postu:

Czytającym moje wspomnienia z tamtego okresu, jawi się obraz młodego człowieka borykającego się z różnymi trudnościami, poszukującego swojego miejsca w życiu, swojej życiowej szansy. Tak istotnie było. Te problemy stały wówczas przed husowską młodzieżą mojego pokolenia. Mój przykład nie był przecież odosobniony. Nie miałem nakreślonego planu działania. Mój byt zdany był na przypadkowość losu. Drabina po której chciałem się wspinać miała szczeble osadzone zupełnie przypadkowo, trudno zatem było się po niej wspinać. Szukałem punktów zaczepienia które w tym czasie należały do rzadkości. Dojrzewała więc we mnie powoli myśl. że moja życiowa szansa nie może ograniczać się jedynie do samego Husowa. Jest przecież inny świat , daleki, nie znany, ale dający większe życiowe szanse. Był on jednak wówczas dla mnie jeszcze nie osiągalny. Poznawałem go z opowiadań tych którzy mieli odwagę wyjechać z Husowa i odnieśli sukces. Obserwowałem ich z zaciekawianiem. Byli dobrze ubrani, opowiadali o swojej pracy, rozmawiali innym językiem. Marzyłem o czymś takim, jednak przez długi czas były to tylko moje marzenia. Puki co, cieszyłem się swoimi malutkimi i trwającymi krótko sukcesami. Na pomoc rodziców nie mogłem liczyć gdyż wiedziałem że robią wszystko aby zapewnić nam, czwórce dzieci, w miarę znośne warunki życia. Czy mogłem upominać się o więcej ? Gdy ma się szesnaście lat, trudno być pesymistą. Świadomość że dla mnie coś się zaczyna a nie kończy dodawała nadziei. Nie byłem więc ponurakiem, miałem życzliwe rodzeństwo i dobrych kolegów z którymi się przyjaźniłem i którzy podobnie jak ja, mieli te same trudności. Byli to koledzy z mojej klasy, Józek Mokrzycki, Józek Kucha, Józek Kot, Józek Bembenik (nieżyjący już) i..... Józek Jeżowski. Byliśmy więc drużyną pięciu Józków. Był jeszcze Tadziu Nosek i Olek Ferenc, mój bliski sąsiad. Z kolegami więc nie było źle. Znacznie gorzej było z koleżankami. Domyślam się że wzbudzę pewną ciekawość jak układały się moje relacje z dziewczynami w Husowie. Przyznam otwarcie że w tym względzie było marnie. Dla tego wyjeżdżając z Husowa nie pozostawiłem tam żadnego "złamanego serduszka" zawiedzionego, rozczarowanego. Nie znaczy to jednak że żadna z dziewczyn mi się nie podobała. Bynajmniej. Były takie panienki. Wspomniałem kiedyś o Heli Hawro, husowskiej bibliotekarce. Miałem dla niej wielki szacunek za jej wspaniały charakter i za to że była mądra dziewczyną. To ceniłem najbardziej, chyba więcej jak urodę. Przyjażniłem się też z Jasią Boratyn, i Józią Bar-Kontek. Nie było to jednak w kategoriach chodzenia ze sobą, narzeczeństwa. a tylko koleżeństwa. Będąc w Husowie nie miałem materialnych podstaw do założenia własnej rodziny. Wracając do moich kolegów wspomnę że byli to dobrzy i spokojni chłopcy, lubiłem ich. Z żoną Józka Mokrzyckiego tańczyłem nieraz na zabawach,gdy przyjeżdżałem do Husowa narlop, oczywiście "za pozwoleniem" Józka. Znałem również zonę Józka Kuchy, Marysię. Pamiętam ją jako ładną dziewczynę. Przy tej okazji wszystkie wymienione tu osoby serdecznie i po koleżeńsku pozdrawiam. Mam nadzieję że i one dobrze mnie wspominają. Moje ostatnie spotkanie z Józkiem Kucha miało dość wyjątkowy charakter. Obydwaj służyliśmy wówczas w wojsku w Rzeszowie (do przysięgi) lecz w innych jednostkach wojskowych. Ja wracałem z moją kompanią z ćwiczeń taktycznych a Józef również z kompanią szedł na ćwiczenia. Zdążyliśmy tylko powiedzieć do siebie "Cześć". Na rozmowę nie było jednak czasu. Znałem również Józka matkę, martwiła się o niego gdy był w wojsku i często rozmawiała o tym z moją matką. Coż, byliśmy wówczas młodymi chłopcami wyrwanymi z swojego środowiska w obcy nam świat, poddani wojskowym rygorom. Nasze mamy martwiły się bardziej jak my sami. Wybiegłem w nieco w dalsze lata, wracam więc do husowskich wspomnień tamtego okresu. Ulubioną zimową rozrywką chłopców z lat szkolnych, była jazda na nartach i sankach. Husowski krajobraz urozmaicony licznymi pagórkami stwarzał doskonałe warunki do uprawiania tego sympatycznego sportu. Na stromych zboczach robiliśmy z śniegu skocznie. Nasze narciarskie skoki nie były wprawdzie rewelacyjne, bo zaledwie 3-4 metry długości, jednak dawały nam dużą satysfakcję. Również jazda na sankach była dla nas ulubioną rozrywką. Prowadząca przez Husów droga z swoimi pochyłościami stwarzała dobre warunki do zjazdów. Najczęściej wybieraliśmy pochyły odcinek drogi na wysokości chaty Jana Raka. Wtedy rozpędzone sanki dojeżdżały aż do krzyża ks. Bąka. był to odcinek około 150 metrów. Jednak zabawa ta była niebezpieczna, gdyż zdarzało się że husowscy gospodarze wozili z lasu drewno na opał a pędząca kawalkada kilkunastu sanek płoszyła ich konie. Bywało ze siedzacy na saniach gospodarz usiłował nas utemperować batem za naszą nie ostrożność. Inną moją zimową rozrywką była jazda rowerem po zamarzniętej rzeczce. Gdy duży mróz skuł powierzchnię wody, tworzyła się na niej idealnie gładka powierzchnia, doskonała do jazdy rowerem. Taką lodową trasą dojeżdżałem do sklepu "na kamionce" Przy tej okazji podziwiałem pokryte śniegiem bajkowe wprost pobocza rzeki i uginające się pod ciężarem śniegu gałęzie drzew. Po dużych opadach śniegu chętnie wybierałem się na spacer w kierunku Tarnawki, gdzie liczne potoki i jary pokryte śniegiem tworzyły wspaniały i niepowtarzalny krajobraz. W tamtych husowskich zimowych warunkach była to jedyna dostępna rozrywka stworzona przez samą naturę. To w zasadzie wszystko co wysupłałem z swojej, podobno dobrej pamięci z czasów kiedy mieszkałem w Husowie. Później była służba wojskowa, i dalsza życiowa droga, już poza Husowem.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jeżyk dnia Czw 21:46, 14 Paź 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum eHusów Strona Główna -> Historia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Bright free theme by spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin